Czarna Owca wśród podcastów #31 - C.J. Tudor
W dzisiejszym odcinku wyruszamy do Wielkiej Brytanii porozmawiać z bestsellerową autorką C.J. Tudor, której najnowszy thriller Płonące dziewczyny, właśnie ukazał się w Polsce.
Co było inspiracją do napisania najnowszej powieści? Czy specjalnie główna bohaterka ma na imię Jack? Ile ze swoich książek autorka planuje wcześniej, a ile rodzi się w czasie pisania? Czy nadal uważa, że pochwała od Stephena Kinga przy jej debiucie, to coś dobrego? Oraz jakie plany ma na kolejny thriller?
Wywiad jest po angielsku. Tłumaczenie znajdą Państwo poniżej.
Zapraszamy do słuchania.
Tłumaczenie wywiadu:
Jakub Łukowski: Co było inspiracją do napisania Płonących dziewczyn? Czytałem, że w twoim wypadku zawsze jest jakiś jeden moment, który daje ci pomysł na książkę.
C.J. Tudor: Faktycznie tak jest. W zasadzie przy każdej książce pomysł na nią wzięłam z czegoś, co przeżyłam albo zobaczyłam. Dla przykładu: przy Kredziarzu inspiracją była paczka kredy, którą mój przyjaciel kupił dla mojej córki na urodziny i późniejsze wspólne malowanie. Przy Zniknięciu Annie Thorne zainspirowało mnie miejsce, w którym chodziłam na spacer ze swoim psem, a przy Innych ludziach – prawdziwe zdarzenie. Może zacznę od tego, że Płonące dziewczyny to miała być zupełnie inna książka. Na swoją czwartą powieść zaplanowałam coś kompletnie innego. Jednak w tym czasie postanowiliśmy z rodziną, że przeprowadzimy się z północnej Anglii do jej wschodniej części, żeby być bliżej rodziców mojego męża, którymi trzeba się było zająć. W dniu, w którym przyjechaliśmy obejrzeć nasz obecny dom, przejeżdżaliśmy przez małą miejscowość, na której obrzeżach zobaczyłam kaplicę. Zupełnie tam nie pasowała. To nie była tradycyjna architektura z tych okolic, ponieważ była mała, biała i prosta, a przed nią znajdował się cmentarz i duży szary pomnik. Kiedy tam przejeżdżaliśmy, od razu zwróciłam na nią uwagę i pomyślałam, że jest w niej coś dziwnego oraz przerażającego i że muszę o niej napisać! Ostatecznie przeprowadziliśmy się tutaj i zaczęłam widywać ją codziennie. Jednocześnie starałam się dowiedzieć czegoś o tym miejscu i okolicy. Pięćset lat temu królowa Maria rozpoczęła czystki wśród protestantów; chciała, żeby katolicyzm był główną religią. Ludzi, którzy nie chcieli się nawrócić, palono na stosach jako heretyków. Był to bardzo krwawy okres i stąd jej przydomek: Krwawa Mary. Zwłaszcza w Sussex było wielu męczenników i dosłownie obok naszego domu spalono na stosie 17 protestantów. Obecnie w okolicznych wsiach, skąd pochodzili paleni ludzie, stoi mnóstwo pomników. Dodatkowo co roku odbywa się w Lewes wielka procesja z pochodniami na cześć męczenników, gdzie palone są symboliczne ofiary. Wszystko to jest bardzo pogańskie. Tak więc w mojej głowie zaczął kiełkować pewien pomysł: kaplica, historia męczenników, te rytuały, procesje i palenia ofiar. Klimat jak w moim ulubionym filmie Kult. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to świetna podstawa do książki. Taki miks horroru i tajemnicy. Zaczęłam zastanawiać się, co mogę z tym zrobić i jak to połączyć z bardziej współczesną zagadką, jak np. zniknięcie młodych dziewczyn w latach 90. Tak krystalizowała się mroczna i makabryczna historia. Akcja dzieje się w małej wiosce, do której przybywa nowa pastorka razem ze swoją córką, która zostaje wciągnięta w tajemnice z przeszłości i teraźniejszości. Tak więc spora część tej książki jest oparta na faktach, które poznałam dzięki zobaczeniu tej kaplicy.
Chciałbym cię zapytać o główną bohaterkę, czyli pastorkę, która nie jest typową postacią w tego typu prozie. I dlaczego dałaś jej na imię Jack?
Miałam z tym trochę zabawy. Ponieważ to jest kaplica, to pomyślałam że fajnie byłoby mieć pastora jako bohatera. Od razu myślałam o dosyć nietradycyjnym duchownym, być może kimś z córką, kto lubi palić papierosy, może popijać, kimś, kto sam ma jakąś historię za sobą. Ale zdałam sobie sprawę, że widzieliśmy już takie postaci w męskiej wersji. Takich zagubionych księży. Czy więc nie byłoby fajniej, gdyby ta postać była kobietą? Nieortodoksyjna pastorka, która lubi po kryjomu zapalić papierosa na tyłach kaplicy, wychowująca nastoletnią córkę, z nowoczesnym spojrzeniem na wiarę. I żeby było jeszcze śmieszniej, dam jej na imię Jack, bo wszyscy moi poprzedni bohaterowie to mężczyźni. Co prawda już w pierwszych rozdziałach książki wszystko wychodzi na jaw, bo trudno takie coś utrzymać w tajemnicy. Chociaż znam kilku czytelników, którzy dopiero w trzecim rozdziale zauważyli, że to kobieta i mocno się zdziwili. Pomyślałam, że to będzie ciekawa postać do napisania, bo jako pisarz zawsze starasz się znaleźć oryginalnych bohaterów do „wcielenia się”. Zwłaszcza że ona jest zupełnie inna ode mnie. Ja nie jestem w ogóle religijna, więc sprawienie, że ten wątek będzie przekonujący dla czytelników, było naprawdę ciekawym wyzwaniem. Chciałam jednak, żeby jej spojrzenie na religie było nowoczesne, aby osoby, które nie wierzą, mogły ją zrozumieć tak samo jak czytelnicy religijni. No i oczywiście ma nastoletnią córkę, co też fajnie się pisało, ale tutaj już pewnie czerpałam ze swojego doświadczenia, bo sama mam ośmioletnią córkę.
Podoba mi się w tej bohaterce, że nie próbuje pakować się w potencjalnie niebezpieczne sytuacje. Prosi ludzi o pomoc, rozmawia z nimi o tym, co się dzieje. To bardzo odświeżające, bo zazwyczaj w książkach i filmach postaci co chwila robią coś głupiego i musimy się tylko pukać w czoło.
Ponieważ tak wygląda zazwyczaj klasyczny horror. U mnie też kilka razy się to pojawia, ale głównie w wykonaniu nastoletniej córki. Jak jesteś nastolatkiem, to często robisz jakieś głupoty, ponieważ wydaje Ci się, że jesteś niezniszczalny. Ta wiara sprawia, że pakujesz się w niebezpieczne sytuacje. Tym czasem dorośli są bardziej świadomi konsekwencji. W horrorze czy thrillerze wydaje mi się, że czasem musisz doprowadzić do takiej sytuacji, żeby posuwać akcję do przodu. Każdemu bohaterowi zdarza się zrobić coś głupiego. Ale jeżeli jednocześnie twój bohater zdaje sobie z tego sprawę i zauważy, że być może pójście do przerażającej kaplicy w środku nocy nie jest najlepszym pomysłem, to staje się bardziej prawdziwy i wiarygodny. Dlatego u mnie Flo zwraca uwagę na te rzeczy i komentuje je, przywołując różne filmy i książki. Czasem musisz rzucić swoich bohaterów w taką sytuację, ale jednocześnie nie w taki sposób, żebyś pomyślał „co za głupota, czy oni nigdy w życiu nie widzieli żadnego horroru?”. Staram się, żeby moi bohaterowie byli samoświadomi, ponieważ często kiedy piszesz książkę, łapiesz się na tym, że tworzysz typowe sytuacje dla gatunku, a przecież musisz łamać te klisze. Taświadomość tego, co może nadejść, pozwala uniknąć tej pułapki i jednocześnie uczłowieczyć bohaterów.
Czy swoje książki planujesz od początku do końca, czy raczej nie wiesz co się wydarzy?
Nie wiem, co się wydarzy. Nie planuję. Zazwyczaj wygląda to tak, że mam pomysł, zaczynam pisać i sprawdzam, dokąd to prowadzi. Pojawiają się wtedy swego rodzaju rozgałęzienia, czyli różne opcje, które mogę wybrać. Poza tym okazuje się, że bohaterowie w pewnym sensie znajdują swoją własną drogę, bo już wiem, jacy są i jak się zachowują. Tak więc jedna rzecz prowadzi do drugiej i całość nabiera kształtu w miarę pisania. Można powiedzieć, że treść jest rozciągliwa i miłe w tym jest to, że możesz się sam zaskoczyć w trakcie pisania i zrobić coś, o czym wcześniej nie pomyślałeś. Często mam ogólny pomysł na zakończenie, ale zazwyczaj to się później zmienia. Przy Płonących dziewczynach miałam kilka pomysłów na koniec, nie wiedziałam czy wybiorę akurat ten, który ostatecznie tam trafił. Nie byłam po prostu pewna, czy uda mi się wszystko tak połączyć, żeby do tego doprowadzić. Byłam chyba gdzieś w dwóch trzecich, kiedy ostatecznie podjęłam decyzję. Jak już to wszystko miałam, to dopiero wtedy cofnęłam się i pododawałam w książce różne smaczki i wskazówki. Musisz mieć takie okruszki, jeżeli chcesz na koniec zrobić mocny twist albo zaskoczyć czytelnika. Potencjalnie powinien mieć możliwość domyślenia się tego wcześniej. Oby tylko nie poza wcześnie. Kiedy mam już zakończenie, to wtedy logiczne staje się, że tutaj czy tutaj powinien się znaleźć jakiś znak, albo zapowiedź. Wtedy, jak czytelnik dojdzie do tego zakończenia, powie: „A, no tak, oczywiście. Nie zrozumiałem tego wcześniej, ale teraz to widzę”. Mam nadzieję, że to działa i dzięki temu sprawia, że ludzie myślą, że wszystko planuję wcześniej. Tak wygląda praca nad zdecydowaną większością moich książek. Ciekawe jest to, że kiedy rozmawiam z innymi autorami, to ci dzielą się na dwa obozy: albo tych, którzy wszystko planują, albo tych, którzy wymyślają w trakcie. Nie możesz tego zmienić. Dla mnie idea planowania wszystkiego wcześniej jest czymś strasznym. Zanudziłabym się na śmierć. Nie mówiąc o tym, że i tak nie trzymałabym się tego planu, więc byłoby to ogromne marnowanie czasu. Spędziłabym miesiące na planowaniu, a potem zaraz wymyśliła coś innego w trakcie pisania. Mając to wszystko na uwadze, przy moim obecnym projekcie, może nie do końca planuję, ale pracuję nad książką o specyficznej strukturze. W tym przypadku właściwie już napisałam zakończenie, bardziej też trzymam się ustalonego wcześniej schematu, bo po prostu struktura książki tego wymaga. Ale jeszcze trochę mi zostało i na pewno część rzeczy jeszcze się zmieni. Tak więc jeżeli jest to wymagane, to trochę jestem w stanie zaplanować, ale żeby tak całą książkę od początku do końca, to nie ma mowy.
Wydaje mi się, że przy takiej formie pisania ty sama stajesz się czytelniczką, bo też nie wiesz, co się wydarzy.
Trochę tak jest. Faktycznie zdarzają mi się momenty, gdy jestem zaskoczona tym, że mogę zrobić coś takiego lub takiego. I mam nadzieję, że tak samo zaskoczeni będą czytelnicy w tych momentach. Mam nadzieję, że to pozwala tworzyć coś świeżego. To jest też zabawa dla mnie. Na przykład w poprzedniej książce, mniej więcej w połowie, pomyślałam, że mogę zabić tę postać i to będzie ciekawe. Czemu nie? Pomysły same wpadają mi do głowy i dzięki temu pisanie jest bardziej interesujące. Pewnie mam przez to więcej pracy przy redakcji, ale coś za coś. Niektórzy pisarze muszą każde zdanie dopracowane do perfekcji, zanim ruszą dalej, ale ja wtedy nic bym nie zrobiła. Przygotowuję luźny szkic książki i dopiero potem zaczynam redagowanie i poprawianie. Nawet jeżeli okaże się, że połowa z tego to beznadzieja i trafi do kosza, to ważne, żeby na papierze było już coś, co mogę poprawiać.
Jedną z osób, która polecała Kredziarza, twoją debiutancką powieść, był Stephen King. Wiem, że to był twój idol od najmłodszych lat. Po pierwsze: wow! Po drugie, czy kiedy teraz patrzysz na to z perspektywy czasu, to nie masz wrażenia, że trochę ci to wyróżnienie ciąży?
Nie (śmiech). Pamiętam, że kiedy pojawił się tweet Kinga (co było chyba najlepszą chwilą w moim życiu), to jeden ze znajomych zapytał mnie, czy nie mam poczucia, że to się stało za szybko? Odpowiedziałam, że „mogę z tym żyć, bez problemu” (śmiech). To była wspaniała rzecz. Kredziarz jest moim debiutem i to nadało tej książce i mnie prawdziwego kierunku. Już wtedy książka radziła sobie dobrze, co było wspaniałe, ale to zwieńczyło to wszystko. Ta książka była w zasadzie hołdem dla Stephena Kinga. Dla wszystkiego, co kochałam jako nastolatka dorastająca w latach 80. To była opowieść o dzieciństwie moim i moich przyjaciół, o naszej miłości do horrorów i Kinga, ponieważ w latach 80. był na to wielki boom. Takie tytuły jak Stań przy mnie, Goonies i cała masa filmów oraz książek o dzieciakach wpadających w tarapaty. Horror był wszędzie. Wszyscy czytaliśmy Stephena Kinga po nocach. Była to duża część mojego dzieciństwa i dlatego zawsze chciałam napisać książkę w podobnym stylu, o dzieciakach, które wplątują się mroczną zagadnę, tylko że dziejącą się w Wielkiej Brytanii. I stało się to pewnego rodzaju hołdem dla mojego dzieciństwa, lat 80. i Stephena Kinga. Wyszłam z założenia, że ludzie tak czy siak będą to porównywać z jego prozą, więc specjalnie dodałam różne skojarzenia i mrugnięcia okiem dla fanów jego twórczości. Wielu z nich to wyłapało, ale oczywiście znaleźli się tacy, którzy mówili, że chcę być drugim Stephenem Kingiem, co po części jest prawdą, bo ta książka była listem miłosnym adresowanym do niego. Dlatego jego wpis, że „jeżeli lubicie moje książki, to spodoba wam się również ta”, był tak wspaniały, bo to oznaczało, że zrozumiał o co mi chodziło i mu się to podobało. Cudowne uczucie. Zupełnie nie myślę o tym jak o czymś, co mi ciąży, ponieważ była to rewelacyjna rzecz w przypadku tej książki. No i możemy teraz wykorzystywać ten cytat cały czas! (śmiech).
Wspomniałaś już trochę o swoim następnym projekcie. Co możesz nam powiedzieć o kolejnej książce?
Jak mówiłam wcześniej, nastąpiła pewna zmiana planów. Z różnych powodów. Generalnie chodziło o to, że miałam pewien pomysł, którym się ekscytowałam i który miał być książką nr sześć. Zaczęłam więc najpierw pisać książkę piątą i w tym czasie miałam ciężki okres. Wszystko działo się w czasie kwarantanny, co już samo w sobie nie było idealne, bo próbowałam połączyć pracę z opieką nad dzieckiem, a do tego doszły problemy z moimi rodzicami. Próbowaliśmy znaleźć bliżej nas miejsce dla mojej mamy, bo mój ojciec był już w domu opieki i ona nie radziła sobie za dobrze sama. Niestety w styczniu mój ojciec odszedł, co było straszne, mimo że spodziewaliśmy się tego, a ja jednocześnie chciałam trochę ulżyć mojej mamie, bo jestem jedynaczką. To wszystko ciążyło na mnie, kiedy próbowała pisać piątą książkę. Przez to stała się bardzo trudna. Nie wiem, czy to z tego powodu, ale nie zakochałam się w niej. Być może wiązało się z nią po prostu zbyt wiele przykrych wspomnień. Kiedy wysłałam ją mojej redaktorce, wróciła do mnie z uwagami, które w zasadzie pokrywały się z moimi własnymi. Zapytałam wtedy moją agencję, jakby się czuli, gdybyśmy wcale nie wydali tej książki teraz, tylko poczekali trochę dłużej, a ja skupiłabym się na projekcie, który mnie naprawdę ekscytuje. W międzyczasie moglibyśmy wydać kolekcję opowiadań, żeby ludzie dostali coś do czytania, bo chwilę zajmie pisanie tej nowej książki. Zgodzili się na to od razu, rozumieli, przez co przechodziłam. Tak więc ten projekt stał się obecnie książką nr pięć i ma lekkie opóźnienie, ale dzięki temu mam więcej czasu na jego dopracowanie. Jestem bardzo podekscytowana i czuję, że odzyskałam moc, której ewidentnie brakowało mi przy wcześniejszym projekcie. Znowu z przyjemnością myślę o pisaniu, a to jest super ważne. Tak więc, roboczo nazywa się Drift [dryf, dryfować]. Przedstawiłam to mojej agentce jako potrójną tajemnicę w zamkniętym pokoju, post-apokaliptyczny horror-thriller (śmiech). Wszystko zaczyna się od tego, że są trzy grupy ludzi, każda uwięziona w innym miejscu. Jedna w zablokowanej kolejce linowej, druga w przewróconym autokarze i trzecia w odosobnionym domku letniskowym. Dookoła szaleje śnieżyca, która nie pozwala im się nigdzie ruszyć. W jednej z tych lokalizacji jest zabójca, ale nie wiemy w której, ani kto, ani dlaczego. Dodatkowo dzieje się coś dziwnego, ponieważ nikt nie przybywa tym ludziom na ratunek – również nie wiemy dlaczego. Jakby tego było mało, to na zewnątrz jest coś straszniejszego niż potencjalny zabójca w środku. Dużo się więc dzieje i z czasem powoli wyjaśniają się wątki tych poszczególnych grup. Ostatnio pojawiło się sporo książek o tajemnicach rozgrywających się w zamkniętych przestrzeniach jak np. bezludna wyspa, hotel itp. A ja zaczęłam się zastanawiać, jakie jest najmniejsze pomieszczenie, w którym taka akcja mogłaby się dziać. Wagonik kolejki linowej wydał mi się idealny. A potem pomyślałam, że czemu tylko jedno miejsce? Może od razu trzy różne lokacje, w których ludzie są uwięzieni przez śnieżycę i które łączą się ze sobą w jakiś sposób. I do tego coś większego, co dzieje się na świecie. Mam przy tym dużo frajdy i trzymam kciuki, żeby zakończenie zwaliło ludzi z nóg. Jeżeli podobały ci się moje poprzednie książki, to ta również powinna przypaść ci do gustu, mimo że jest to troszeczkę inny pomysł. W końcu o to właśnie chodzi, żeby w miarę możliwości pisać cały czas coś nowego i świeżego. I wydaje mi się, że jeśli coś ekscytuje mnie, to tak samo będzie z czytelnikiem. Nie mogę się już doczekać, aż skończę i podzielę się nią z ludźmi. Zwłaszcza, że tutaj już wiem, jaki będzie finał.
Ja już jestem super nakręcony! Dziękuję ci bardzo za rozmowę w moim imieniu i wszystkich twoich czytelników w Polsce. Oby następnym razem udało nam się spotkać osobiście.
Również mam taką nadzieje i dziękuję za rozmowę.